Odwieczny konflikt w teledysku został przedstawiony
wprost doskonale, bo jako mecz futbolowy (narodowy sport Amerykanów).
JOCKS – reprezentanci Holy Wood (w znaczeniu dosłownym
drewno z krzyża, na którym umarł Jezus, oraz oczywista aluzja do
Hollywood, czyli piękna, sławy, bogactwa); wygląd koszulek: jasne, z
przodu HOLY (święty), z tyłu WOOD (drewno), NOBODIES – reprezentanci Death Valley (Dolina Śmierci, tutaj jeszcze bardziej dosłownie – ich jedynym przeznaczeniem
od urodzenia jest albo niesienie śmierci, albo umieranie); wygląd
koszulek: ciemne, z przodu DEATH (śmierć), z tyłu VALLEY (dolina).
Podczas gdy każdy z Jocks ma przypisany swój indywidualny numer, na koszulkach zawodników drużyny Nobodies widnieje ten sam numer: 00.
Nie ma możliwości, by słuchanie tej płyty nazwać przyjemnym –
spowodowane jest to nie tylko surowością utworów, które brzmią, jakby
były nagrywane na dyktafonie, ale też zachrypniętym, łamiącym się głosem
Johna. Szczególnie w dwóch ostatnich utworach, I Can’t See Until I See Your Eyes i Estress,
słychać, jak bardzo wyniszczony jest jego organizm i jak blisko mu do
kompletnego, zarówno fizycznego, jak i psychicznego, rozpadu.
Czy na TROWFTD słychać duchy? To zależy, jak głęboko zechcesz się wsłuchać. Jedno jest pewne: ta płyta rzeczywiście jest oczyszczeniem – została skomponowana przez człowieka wyzwalającego się.
Jest niejako próbą zaprezentowania, czy nawet uporządkowania swoich
przeżyć. John wielokrotnie powtarzał, że nie żałuje nawet najgorszych
doświadczeń, ponieważ właśnie te szczególnie złe doświadczenia
najbardziej go ubogaciły. Recenzja płyty To Record Only Water For Ten Days Johna Frusciante.
Dziennikarz: Bierzesz heroinę. Co ona dla ciebie znaczy?
John: To po prostu sposób, by upewnić się, że pozostajesz w kontakcie
z pięknem, zamiast pozwalać na to, by brzydota tego świata zepsuła
twoją duszę.
Nic nie jest w stanie przygotować słuchacza na tę płytę. Żadne słowa nie
są w stanie ostrzec przed jej zawartością, opisać jej piękna, brzydoty
ani klimatu. Mamy tutaj chore wrzaski, mamy kosmiczny bulgot, mamy
nieoczekiwane zmiany tempa, mamy mandolinę i bałałajkę, mamy gitarową
solówkę puszczoną od końca. Materiał podzielony jest na dwie części.
Pierwsza zawiera ekscentryczne, ale tworzące spójną całość kompozycje,
druga składa się prawie wyłącznie z improwizacji na gitarze akustycznej.
Wszystko spowite jest całunem rozchwiania psychicznego.
Chciałabym opowiedzieć Ci historię. Podzielić się nią z Tobą. Czy
raczej, pozwolić jej opowiedzieć się poprzez mnie (ona porusza teraz
moimi palcami). W tym momencie ta historia jest dla mnie pełna i
klarowna, lecz, by taką się stała, klarowała się przez pełen miesiąc
(niesamowity, wyjątkowy, piękny, momentami przerażający, ale nie
zamieniłabym go na nic z tego świata, żadnej sekundy, żadnej
chwili; miesiąc nocnych podróży i zbliżeń z Johnem Frusciante, będący
apogeum nieustającego, kilkunastomiesięcznego narkotycznego haju), a
jednocześnie za każdym razem oświeca i olśniewa.
W jednej chwili – w 46 sekundzie – stała się dla mnie Smells Like Teen Spirit, Nothing Else Matters i Stairway to Heaven połączonym w jedno; uderzyła głębiej i mocniej (myślałam, że to niemożliwe), niż mój hymn wszechrzeczy, Heroes
Davida Bowie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam równie silne emocje
wywołane muzyką… W zasadzie to nie pamiętam, kiedy cokolwiek aż tak mną
wstrząsnęło, aż tak do mnie przemówiło, okazało się aż tak mi bliskie.
“Spojrzała uważniej na syna. Sprawiał wrażenie istoty z innego świata w tym krajobrazie przesyconym rześkim, chłodnym powietrzem. Jego rysy wydawały się zbyt delikatne na tle poszarpanych zboczy gór, widniejących w tle; jego skóra – bielsza nawet od śniegu. Nie pasuje do tego miejsca, pomyślała Lacy, i nagle dotarło do niej, że podobna refleksja nachodziła ją na widok Petera bez względu na to, gdzie się w danej chwili znajdował.”